Przeżyłam dramatyczne poronienie. Kiedyś nie rodziłam po ludzku, teraz nie poroniłam po ludzku. Nie mogę poradzić sobie z tym, jak mnie potraktowano. Strata dziecka jest tragedią (nie jest istotne, który to tydzień ciąży), ale to, co może nas spotykać przy tym, to może być już ponad ludzkie siły. Nie godzę się na takie traktowanie kobiet! Mam dość! Po pobycie na patologii ciąży i pierwszej ciąży dochodziłam do równowagi psychicznej kilka lat. Nie chciałam mieć kolejnego dziecka, bo paraliżował mnie strach. Gdy się zdecydowałam, spotkało mnie to, czego się bałam najbardziej - a bałam się ponownego spotkania z oddziałem ginekologii.
Panie Doktorze,
domyślam się, że nie ma Pan pojęcia, po co dałam Panu te kartki. Długo dojrzewałam do tego, aby to zrobić. Nadal część mnie uważa, że to nie ma sensu. Ale z drugiej strony nigdy nie odważyłabym się zacząć z Panem rozmowy na ten temat. Podejrzewam też, że nie udałoby mi się powiedzieć tego wszystkiego tak, aby miało to sens – bez niedomówień. Wierzę też w to, że trzeba umieć zmierzyć się z tym, co ciężkie i dla nas niewygodne emocjonalnie.
Czytaj więcej: "Nie wydaje mi się, żebym nadszarpneła Pana czas i cierpliwość". List do lekarza.
"Wody płodowe odeszły, musicie jechać do szpitala. Sączyły się powoli, dlatego się nie zorientowałaś, że poród się juz zaczął. “ – powiedziała Anima, moja położna, którą znam od około 4 miesięcy.
“O rany, a tak chciałam rodzić w domu porodowym! Z moją położną, bez tego całego szpitalnego ambiente. No, ale cóż, musiałam sobie przypomnieć swoją drugą mantrę przygotowaną na poród. ”Jestem otwarta i nie nastawiam się na żaden scenariusz, porodu się doświadcza, a nie planuje”.
W Polsce to było, dziewiętnaście lat temu. Położna prowadziła moją ciążę, bo byłyśmy umówione na przyjęcie później przez nią domowego porodu. Odbyłam wszystkie normalne badania, ale to nie ja chodziłam do niej do gabinetu, tylko ona przychodziła do mnie do domu. Piłyśmy przy okazji herbatę i był czas i okazja, żeby się zaprzyjaźnić - w dniu porodu byłyśmy już dobrymi znajomymi, między innymi dzięki temu poród nie był dla mnie wydarzeniem medycznym, tylko osobistym i rodzinnym.
Jestem lekarzem, specjalistą ginekologii i położnictwa. Od 1983 roku pracuję do chwili obecnej w szpitalu, w którym rodzi się rocznie ok. 2000 dziewczynek i chłopców.
Piszę o roku rozpoczęcia mojej pracy dlatego, ponieważ położnictwo tamtych lat różniło się znacznie od chwili obecnej. Mamy, które rodziły dzieci do roku ok. 1995 powinny to pamiętać.
Dla młodych kobiet to historia, ale warto to wiedzieć, żeby docenić to, co w chwili obecnej możemy zaoferować naszym rodzącym.
Pierwsze dziecko urodziłam siłami natury kilka temu. Ten poród dał mi niesamowitą siłę, energię. Urodziłam nie tylko swój największy skarb, ale narodziłam się również ja jako matka i kobieta. Pamiętam ciepły dotyk rąk cudownej położnej, aromatyczną kawę o czwartej nad ranem, masaż pleców, piłkę na której kołysałam się do rana. Pamiętam mokre ciało swojej córki, nieporadnie przecinaną pępowinę. Czułam dumę, szczęście wypełniało każdą część mojego ciała.
Jestem jedynaczką. Od dziecka słyszałam wielokrotnie, że nie mam rodzeństwa w dużej mierze ze względu na to, jak moja mama przeżyła moje narodziny. Słyszałam wiele razy opowieść o tym, jak okropnie, nieludzko, nieprofesjonalnie i bez wyobraźni ten mojej mamy (i mój) poród był „obsługiwany”.
We wtorek pomachałam mężowi na pożegnanie i wysłałam na wczasy nad polskie morze z tatusiem do spa, żeby odpoczął przed zbliżającymi się obowiązkami. Poszłam do pracy, a wieczorem umówiłam się z położną w szpitalu, żeby podpisać umowę i pogadać o tym, jakie mam oczekiwania wobec niej przy porodzie.
Podobno poród często zaczyna się po nieprzespanej nocy. Poprzedniej nocy spałam już bardzo głęboko, kiedy mąż z krzykiem wyskoczył z łazienki. Zepsuł się kran i nie można było zatrzymać strumienia gwałtownie lejącej się wody. Walczyliśmy dłuższą chwilę z opornym zaworem, szukając jednocześnie telefonu do całodobowej pomocy hydraulicznej... To wszystko, na czele z nagłym wyrwaniem ze snu całkowicie wytrąciło mnie z równowagi. Jeszcze długo nie mogłam zasnąć. Nie mieliśmy pewności, czy kran jest dobrze zabezpieczony i denerwowałam się tym, że gdyby tak przyszło jechać do szpitala, bałabym się zostawić puste mieszkanie.
Pomimo tego, że mąż był cały czas, to położna prawie mnie nie opuszczała. Bardzo mi pomogła, aby poród przybiegał sprawiając jak najmniej bólu; były to masaże, ćwiczenia, zmiany pozycji, a także miłe słowo.
Zdecydowaliśmy się na dziecko świadomie, czekaliśmy na nie z miłością, mieliśmy oboje po 27 lat, obydwoje wykształcenie wyższe, ja w trakcie pisania doktoratu. Nasza radość była ogromna, gdy się udało, choć ja - zdecydowana racjonalistka - wiedziałam, że to dopiero początek drogi i może być różnie. Ciąża rozwijała się jednak prawidłowo, w 8 tyg. na USG serduszko pięknie biło i zaczęłam wierzyć, że wszystko skończy się szczęśliwie i za 7 miesięcy zostaniemy rodzicami. Pod koniec 14 tygodnia ciąży miałam mieć kolejną wizytę u lekarza razem z USG. Kilka dni wcześniej zaczęłam plamić, strasznie się wystraszyłam, natychmiast pojechałam do lekarza prowadzącego.
W takiej chwili jak poród, kobieta powinna być traktowana z godnością i mieć prawo swobody wyboru pozycji rodzenia. Ja rodziłam w sali, gdzie nic nie było i szczerze mówiąc zazdroszczę kobietom, które rodziły w wodzie. Wierzę, że było im łatwiej. Ale w małych miasteczkach długo takie porody będą traktowane jako luksusy lub fanaberie rozpieszczonych dziewczyn, histeryzujących przy porodzie. Takie właśnie opinie słyszy się od personelu medycznego.
Pozostaje mi życzyć sobie i innym kobietom, by Wasza akcja osiągnęła zamierzone cele.
W październiku 2005 roku urodziłam razem z mężem nasze pierwsze dziecko. Salka porodowa była ładna, kolorowa, dobrze wyposażona (łóżko z elektryczną regulacją wysokości i oparcia). Skurcze w I okresie były do wytrzymania, mogłam korzystać z prysznica - nawet podłączona do kroplówki, bo ze mną ?chodził" stojak - lub z piłki, choć w końcu z niej zrezygnowałam. Położna podpowiadała, która pozycja może przynieść ulgę.
To był mój drugi poród. Pierwszy zakończył się cięciem cesarskim pod narkozą. Ponieważ minęło 5 lat od tamtego wydarzenia, tym razem mogłam urodzić siłami natury. Na porodówkę trafiłam o godz. 7:00. Personel przyjął mnie życzliwie. Pozwolili mi zjeść śniadanie i zapytali czy chcę lewatywę. Oczywiście zgodziłam się, gdyż nie chciałam w trakcie porodu żadnych ?niespodzianek". Położna po śniadaniu powiedziała, że mogę zadzwonić do męża, by przyjechał.
W 35/36 tygodniu ciąży przyjęto mnie do Raciborskiego Rejonowego Szpitala na oddział patologii ciąży z objawami i rozpoznaniem przedwczesnego porodu. Cały personel starał się, aby moje maleństwo mogło jeszcze spokojnie dojrzeć w moim organizmie, aby nic mu się nie stało. Personel raciborskiego szpitala wykazuje dużą życzliwość i zrozumienie dla pacjentek. Podczas pobytu na patologii ciąży zaproponowano nam obejrzenie filmu o porodzie w wodzie. Wcześniej już interesowałam się tym tematem, a film mnie tylko utwierdził w podjęciu decyzji o porodzie w wodzie.
Agnieszka jest moim trzecim dzieckiem. Syna i córkę rodziłam 13 i 12 lat temu, i nie mam zbyt miłych wspomnień. Dlatego też okropnie, wręcz panicznie bałam się tego porodu. Aby dodać mi otuchy mój mąż postanowił, że będzie uczestniczył w porodzie. Poczułam ogromną ulgę, że nie będę sama w takiej chwili.
Minęło już 2,5 miesiąca od narodzin mojego syna i staram się nie wracać do początków naszego wspólnego życia, bo mówiąc krótko, nie były łatwe. Ale - ku przestrodze innym i by wziąć głos w dyskusji o tym, jak Rodzić, by było ?po Ludzku" - piszę.
Pierwszy poród sprzed trzech lat wspominam jak koszmar. Rodziłam przez cesarskie cięcie. Kazano mi paradować nago po izbie przyjęć, chodzić z cewnikiem (gdzie chodzili także odwiedzający) po schodach na salę operacyjną. Niemiły personel. Zero informacji o stanie zdrowia moim i dziecka. Odrapane ściany. Leżałam sama na sali (z powodu przeziębienia), zdarzało się, że mocz przelewał się z cewnika, nie dostawałam posiłków, bo o mnie zwyczajnie zapominano. Musiałam sprzątać po sobie, myć umywalki, ścielić łóżko.